Redaktor Naczelny Przeglądu Spawalnictwa rozmawia z mgr. inż. Michałem Wińczą.
Jerzy Nowacki: W zeszłym roku obchodziliśmy jubileusz Twojego osiemdziesięciolecia. Jesteś redaktorem działu Technologie w Przeglądzie Spawalnictwa, a numer 2/2009 nt. spawania stopów aluminium jest przygotowany całkowicie przez Ciebie. Jesteś wreszcie znany wśród spawalników, jak mało kto. W numerze 10/2008 pisaliśmy o Tobie, ale powiedz coś więcej. Zacznij od swoich pierwszych kroków w spawalnictwie.
Michał Wińcza: Moje pierwsze kroki w spawalnictwie nie były imponujące i tak mówiąc prawdę, nie bardzo jest czym się chwalić. W 1951 r. wprowadzono na uczelniach technicznych podział na tzw. „wąskie specjalności” – decyzję w miarę rozsądną i słuszną. Dynamiczny rozwój techniki w okresie wojny i w czasach powojennych tak rozbudował wiedzę techniczną, że nie sposób było ją opanować wg kryteriów stosowanych w okresie międzywojennym. Z istniejących na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej do 1951 r. trzech szerokich specjalności: ogólnokonstrukcyjnej, technologicznej i samochodowej powstało jedenaście o zawężonym zakresie programowym – w tym technologia i urządzenia spawalnicze. Zapisało się na nią pięciu śmiałków, gdyż jak się okazało, ich życie w początkowym okresie nie należało do najlżejszych. W tym okresie spawalnictwo dla wielu kojarzyło się nie z nauką, lecz z robotnikiem w wysmolonym kombinezonie, okularami na nosie i palnikiem w garści. W związku z tego typu pojmowaniem spawalnictwa zarówno sama specjalność, jak i delikwenci, którzy wyrazili chęć jej zgłębiania, były przedmiotem niewybrednych i „czerstwych” żartów i dowcipów, które głosili słuchacze innych specjalności, traktując spawalnictwo jako rzemiosło i to dość pośledniego gatunku. Rzeczywiście osiągnięcia w dziedzinie spawalnictwa – jako nauki – nie były w tym okresie imponujące.
Okres II wojny światowej wymusił na przemyśle szerokie stosowanie procesów spawalniczych, jednak – w znakomitej większości przypadków – przy niedostatecznym naukowym i technicznym przygotowaniu do tych prac. Brak było naukowych podstaw praktycznie we wszystkich dziedzinach, zarówno od strony materiałowej, jak i sprzętowej. W okresie powojennym ujawniły się wszystkie mankamenty wynikające z niedoskonałości i braków w wiedzy spawalniczej z okresu 1939–1945 r. Typowym tego przykładem mogą być pęknięcia występujące w spawanych kadłubach statków typu LIBERTY, budowanych masowo w USA w czasie wojny, dla uzupełniania strat zadawanych przez U-Booty. Przy olbrzymich stratach w tonażu w wyniku działania niemieckich okrętów podwodnych, mało kto zwracał uwagę na takie „drobiazgi” jak pęknięcia kadłuba. Dopiero po zakończeniu działań wojennych problem ten stał się przedmiotem zainteresowania badaczy. Okazało się wtedy, że zarówno zastosowany w produkcji materiał podstawowy, jak i materiały dodatkowe nie spełniały nawet najbardziej podstawowych wymagań w tej dziedzinie. Na przykład do budowy kadłubów stosowano często blachy uzyskiwane ze złomowanych statków nitowanych, po odcięciu pasów z otworami po nitach, lub wręcz po zaspawaniu tych otworów.
Dodatkowym czynnikiem powodującym awarie i pęknięcia była niska jakość prac spawalniczych, gdyż niedobory kadrowe w przemyśle (skuszeni wysokimi zarobkami) uzupełniali przysłowiowi kelnerzy i fryzjerzy. W okresie studiów pierwszego stopnia wyposażenie katedry „Spawalnictwa i wykonywania ustrojów stalowych” w tzw. pomoce naukowe stanowiły: przenośna wytwornica acetylenowa, kilka zdezelowanych poniemieckich spawarek oraz tablica i kreda.
Po ukończeniu studiów pierwszego stopnia dostałem w 1953 r. nakaz pracy do Stoczni Gdańskiej (wtedy jeszcze bez imienia). Były to czasy dziwne i ciekawe, o ile nie chce się powiedzieć trudne. Nie do rzadkości należały odprawy z pistoletem na biurku prowadzącego naloty „krwawego Julka” (wicepremier J. Tokarski), kończące się częstokroć natychmiastowym zwolnieniem lub wysiedleniem z Wybrzeża, czy wizyty „smutnych panów” z ROP (Referat Ochrony Przemysłu – przemysłowe UB). Jakakolwiek awaria (lub podejrzenie o takową) traktowana była jako sabotaż ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Pomimo czujności ROP awarie jednak występowały. Przykładowo na jednym ze statków nastąpiło pęknięcie pokładu na całej długości (ok. 80 m), które z dużym wysiłkiem udało się wyeliminować. Do wprowadzanego w tym okresie spawania zmechanizowanego (głównie automatycznego) stosowane były metody, o których nie wspomina się nawet w podręcznikach (metoda ELIN, FUSARC, spawanie w osłonie pary wodnej itp). Okres pracy w Stoczni Gdańskiej miał również i jaśniejsze strony. Współpraca i koleżeństwo z wieloma wspaniałymi ludźmi, że wymienię tylko niektórych: Antoni Bohdanowicz (mój pierwszy szef), przyjaciel Karola Wojtyły z jednej ławki, późniejsi profesorowie uczelni technicznych Mieczysław Myśliwiec, Roman Kensik, Stanisław Butnicki i legenda spawalnictwa okrętowego Ryszard Wachowski (przyuczony do zawodu, bo kończył specjalność konstrukcyjną). Kontakty z wymienionymi (i innymi) nie ograniczały się tylko do spraw zawodowych, lecz również do częstych i owocnych narad OLW i Z-u (Organizacja Lubiących Wypić i Zakąsić). I takie były początki mojej działalności jako spawalnika.
J.N.: Co dalej, wybór był chyba dobry i istotnie zadecydował o Twojej drodze zawodowej, jaka ona była?
M.W.: W moim odczuciu wybór był bardzo dobry, chociaż decyzja była spontaniczna i ryzykowna. Przez 11 lat byłem Głównym Spawalnikiem, przez 3 lata kierownikiem Wydziału Montażu Kadłubów Stoczni Północnej w Gdańsku, a przez kilkanaście lat kierownikiem Zespołu Projektowego w Biurze Projektowo-Technologicznym Morskich Stoczni Remontowych PROREM w Gdańsku. Okres pracy w PROREM-ie był przedzielony trzyletnią pracą na Kubie w charakterze doradcy
w Ministerstwie Przemysłu Rybnego. Ostatnie lata przed osiągnięciem wieku emerytalnego, to funkcja dyrektora naczelnego Przedsiębiorstwa Zagranicznego DORA (przemysł okrętowy i budownictwo – głównie przemysłowe). Obecnie jestem specjalistą w firmie Rywal.
J.N.: Współczesny inżynier spawalnik musi się stale uczyć, a jak to jest z wyroczniami, szczególnie niepodważalnymi,czy wiedza jest u nich wrodzona?
M.W.: Nie ma wiedzy wrodzonej. Postęp techniczny we wszystkich dziedzinach wiedzy jest tak ogromny, że bez stałej aktualizacji wiadomości następuje regres, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Niestety obserwuje się dużą niechęć do aktualizacji wiedzy. Często w dużych zakładach prowadzących prace spawalnicze, zatrudnieni tam specjaliści nie znają podstawowych zasad i technologii spawalniczych. Niedoceniane są (głównie przez Kierownictwa Zakładów) udziały specjalistów spawalników w różnego rodzaju szkoleniach i konferencjach, na których oprócz uzyskanej wiedzy zdobywa się równie cenne kontakty i wymienia doświadczenia.
J.N.: Miałeś wiele osiągnięć zawodowych i nie tylko, pochwal się nimi.
M.W.: Było ich rzeczywiście sporo. Największym moim osiągnięciem było chyba wprowadzenie w Stoczni Północnej – w szerokim zakresie – spawania stopów aluminium. Zaowocowało to budową serii ścigaczy dla Marynarki Wojennej. Piszę o tym w numerze „Przeglądu”. Było to też podstawą do mojego projektu dyplomowego (magisterskiego) i współautorstwa dwóch książek: „Stopy aluminium w budownictwie okrętowym”, „Konstrukcje okrętowe ze stopów aluminium”, skryptu „Spawalnictwo dla konstruktorów” i kilkunastu artykułów i referatów.
Do ciekawszych osiągnięć zaliczyć też można:
- kierowanie budową kilkudziesięciu kadłubów okrętowych,
- opracowanie technologii naprawy śrub okrętowych z nowych
- stopów NOWOSTON, SUPERSTON, CUNIAL,
- opracowanie technologii i organizacja produkcji budowy doku 55.000 ton dla Szwecji,
- opracowanie technologii i wdrożenie do produkcji naprawy odlewów ze stopów Al, w tym tłoków silnikowych o dużej średnicy,
- opracowanie technologii spawania stali pancernej (AK16) o wysokich parametrach wytrzymałościowych,
- autorstwo ok. 70 artykułów i referatów.
J.N.: Czy możesz udzielić rad młodym spawalnikom – co robić, żeby być dobrym?
M.W.: Radę można zamknąć w jednym zdaniu. Stale aktualizować
swoją wiedzę i utrzymywać kontakty z ośrodkami naukowo-technicznymi, nie zaniedbując kontaktów z kolegami
po fachu.
J.N.: Oczywiście nie zapominając o lekturze literatury fachowej. A Twoje życie intelektualne i zainteresowania niespawalnicze?
M.W.: Jest tego dość sporo. Na pierwszym planie jest muzyka poważna, głównie osiemnasto- i dziewiętnastowieczna oraz operowa. Lektura – z tym jest coraz trudniej, wybranie wartościowych książek z „potopu” chałtury jest często wysiłkiem ponad siły. Dlatego coraz częściej sięgam po literaturę faktu, głównie historyczną. Niestety niektóre z moich zainteresowań muszę ograniczać, np. turystykę wysokogórską i żeglarstwo, ale nie rezygnuję z tego całkowicie. No i biesiady w gronie przyjaciół.
J.N.: W tym miejscu wypada Ci powiedzieć coś dobrego o Przeglądzie Spawalnictwa.
M.W.: Nie chciałbym być posądzony o lizusostwo i autoreklamę (jako redaktor działowy PRZEGLĄDU), ale jest to naprawdę bardzo fajne pismo.
J.N.: Dziękuję za rozmowę, licząc na dalszą współpracę z naszym czasopismem i życzę Ci stu lat w zdrowiu i dotychczasowej pogodzie ducha.
M.W.: Tak mało?
Rozmawiał: Jerzy Nowacki
Zachodniopomorski
Uniwersytet Technologiczny
Czy artykuł był dla Ciebie przydatny?
Chcesz otrzymywać informację o nowych artykułach? Zostaw nam swój e-mail.